Mi Band – czy warto?
Pewnego dnia zamieniłem swoją opaskę Mi Band na nowszy model 1S, jednak przez pewien czas pozostawiłem na nadgarstku starszą wersję. Coś mnie podkusiło żeby porównać wskazania obu opasek w zakresie monitorowania snu. Oto wyniki zebrane z opasek (a także dwóch smartfonów i dwóch aplikacji, bo do jednego konta Xiaomi da się przypisać tylko jedną opaskę).
Już na pierwszy rzut oka widać, że niewiele się zgadza. Opaska Mi Band (po lewej) rozpoczęła „tryb nocny” o 22:11, choć później było jeszcze kilkadziesiąt minut aktywności. Opaska 1S poprawnie rozpoczęła monitorowanie snu o 23:35. Godzina 7:05 to koniec snu. Natomiast zarejestrowane w nocy fazy snu zgadzają się tylko w niewielkim zakresie (szczególnie jak przyjmie się tą samą oś czasową, jak na obrazku poniżej). Według nowej opaski sen głęboki to łącznie 2;25, natomiast według starszego modelu to niemal 4 godziny.
Inną sprawą jest funkcja pomiaru tętna opaski Mi Band 1S. Działa nieźle, ale czasem potrafi podać absurdalny wynik. Oto cztery pomiary wykonane w tym samym miejscu, w tej samej sytuacji – jeden z nich zupełnie błędny.
Moim zdaniem takie wyniki kwalifikują Mi Band jako kiepską zabawkę, zupełnie nie nadającą się do poważnych zastosowań. Cóż, początki bywają trudne.
Aktualizacja: Pierwsze wersje aplikacji Mi Fit miały funkcję „inteligentnego” budzenia, pomiędzy fazami głębokiego snu. Teraz (nie wiem dokładnie w której wersji) ta funkcja zniknęła. Czyżby wyrywała niektóre ze snu w najmniej odpowiednim momencie? 😉
Aktualizacja 2: Wspomnę jeszcze o tym, że wcześniej do powiadomień używałem płatnej aplikacji Mi Band Tools. Teraz funkcje powiadomień są dostępne także w aplikacji Mi Fit. Ustawiłem na przykład dla takich aplikacji:
Niestety, powiadomienia działają jak chcą i kiedy chcą (opaska 1S, smartfon Redmi 3 z systemem 7.2). Czasem nie ma ich w ogóle, czasem są prawidłowe, a niekiedy jedno powiadomienie opaska sygnalizuje nawet dwukrotnie. Jeśli nałożymy to na ogólne, nierozwiązane od lat problemy systemu MIUI z generowaniem powiadomień, dostajemy klasycznego bubla, na którym w najmniejszym stopniu nie można polegać.